piątek, lipca 31, 2015

Wychowawca kolonijny

8 comments
Poszanowanko!
Przyznaję się bez bicia, że nie było mnie przez kawał czasu! Na swoje usprawiedliwienie mam pracę jako wychowawca na koloniach. Uwierzcie mi, że jest to na tyle czasochłonna i męcząca praca, że nie byłem w stanie nawet zerknąć na bloga. Na szczęście wróciłem już z ogromnym bagażem doświadczeń, wspomnień i przemyśleń, którymi pragnę się podzielić.

          Zacznę może od samej fuchy: wychowawca kolonijny. Z czym to się je? Zazwyczaj z chlebem, masłem, serem i szynką. Czasem z dżemem. Na każde śniadanie i na każdą kolację. 
Kurs na wychowawcę kolonijnego zrobiłem w maturalnej klasie, jeszcze w ogólniaku. Zajęcia prowadzone były przez w-fistę, panią pedagog oraz starszego, pleśniejącego pana z kuratorium. Zakończone były niby-testem podczas którego każdy mógł komunikować się z każdym. Z resztą... pewnie sami wiecie jak to bywa z testami w niektórych przypadkach. Oczywiście kosztowały kilka stówek ale nie pamiętam ile dokładnie. Na pewno nie była to suma nazbyt wygórowana i przeciętny zjadacz chleba mógł sobie nań pozwolić. Przestrzegano nas na kursie, iż pracę w tym zawodzie dostać jest ciężko. I tak minęły mnie jedne wakacje, w które w ogóle nie poszukiwałem takiej formy zatrudnienia... Dopiero ten rok przyniósł nowe oczekiwania, próby i wyzwania. 


          Siadłem więc jednej niedzieli, zeskanowałem oświadczenie o ukończonym kursie, zaktualizowałem CV i wysłałem taki zestaw w odpowiedzi na wszystkie ogłoszenia jakie zna Internet. W poniedziałek zadzwoniono do mnie z ok. 15 miejsc, proponując pracę. Byłem tak zaskoczony tym obrotem spraw, że prosiłem o czas do namysłu aż w godzinach popołudniowych zadzwonił do mnie Dawid. Nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

- Cześć, tu Dawid. Dzwonię w sprawie pracy jako opiekun kolonijny... Od kiedy możesz zacząć?
- W sumie to nawet od dzisiaj.
- Od dzisiaj? O której godzinie byś był w Funce? 
- Eee... To może jednak od jutra?
- Dobra, może być od jutra. Im wcześniej tym lepiej.
- Dam Ci odpowiedź w ciągu godziny. 

Po czterdziestu minutach zadzwonił znowu, potwierdziłem wszystko i następnego dnia o 06:00 wsiadłem w pociąg z Inowrocławia do Bydgoszczy. W podróży otrzymałem informację, iż będę wychowawcą grupy artystycznej poniżej 13. roku życia. Później nastąpiła przesiadka na pociąg z Bydgoszczy do Chojnic. Z Chojnic miałem zostać odebrany samochodem i dowieziony do ośrodka o którym nie wiedziałem nic więcej poza informacjami z tej strony: how.funka.pl. Zadzwonił Dawid z informacją o tym, iż na terenie ośrodka jest jakaś awaria i nie jest w stanie przyjechać po mnie samochodem. Zaszedłem więc na przystanek autobusowy, który informował mnie o tym, że najbliższy autobus do Funki nadjeżdża za 4 godziny. Przeszukałem jeszcze Internet, blablacar... a to wszystko na nic! Ruszyłem na spacer po Chojnicach! Czasu miałem aż nadto! 


          Kiedy minął już upragniony czas, wszedłem do pustego autobusu miejskiego. Z dużym spokojem i opanowaniem przyjmowałem kolejne gamy zapachów z jakimi wiązały się kolejne przystanki, pełne nowych pasażerów. Wysiadłem na swoim przystanku, przeszedłem na drugą stronę ulicy i udałem się w wskazanym telefonicznie kierunku, jakąś leśną drogą. Doszedłem do ogromnego terenu leśnego, ogrodzonego płotem... a dalej już potoczyło się samo. 

          Sytuacji do opowiedzenie jest nazbyt dużo, więc ograniczę się jedynie do przyziemnych, ogólnych faktów. Zamiast grupy artystycznej przydzielono mi kolonię żeglarską. I to nie w wieku <13 lat, a raczej 12 - 17 lat. Grupa ta była już na ów obozie dobre kilka dni, a ja wskoczyłem nagle w środek jej normalnego trybu pracy. Pierwszy dzień, pierwsze wrażenia? Stres, panika, udawany spokój na twarzy. Nie znałem zasad jakie panowały w danym ośrodku, nie znałem kierownika, nic nie wiedziałem! A potem okazało się, że tam po prostu tak jest... a samą umowę podpisałem dopiero w przeddzień wyjazdu. Miałem okazję poznać wspaniałych ludzi, wspaniały ośrodek, wspaniałą kulturę (żeglarską) i całą otoczkę z nią związaną! To było naprawdę coś wartego przeżycia. Jeśli kiedykolwiek mielibyście okazję zahaczyć o ,,harcerski" ośrodek w Funce to serdecznie zachęcam! Niechaj nad resztą zawiśnie zasłona milczenia. 



          Do domu wróciłem na 1,5 dnia, po czym ruszyłem na kolejną kolonie. Z określonego biura podróży, na określonych warunkach, pod nieco większym rygorem. 25 osobowa grupa w Ostrowie (pomiędzy Karwią, a Jastrzębią Góra) + druga wychowawczyni i kierownik. Dzieciaki były w wieku 7-13 lat i przyniosły mi o wiele więcej pracy, nerwów, zaangażowania, zmęczenia psychicznego. O ile na pierwszej kolonii byłem opiekunem, dbającym o przestrzeganie godzin i umilającym czas miłą rozmową - tutaj stawałem się już tatą, mamą, dziadkiem, wujkiem, magikiem, technikiem, informatykiem. A najlepiej każdą z tych osób naraz. 


          Planowo kolonia miała wracać do pierwotnych założeń wyjazdów tego typu. Miała mieć więc formę wypoczynkową, a nie wycieczkową. Plan był prosty: Jedziemy nad morze! Plażujemy, pływamy, opalamy się. Pogoda sprawiła nam jednak ogromną niespodziankę i zmuszeni byliśmy do organizowania atrakcji we własnym zakresie. W ten oto sposób stawałem się specem od zajęć socjo-rozwojowych, plastycznych, czy chociażby zajęć z/o fotografii. Do moich zadań należał również montaż filmu ,,I'm happy in Ostrowo" - co doszczętnie zabijało mi wszelkie objawy wolnego czasu.

          Dzieci z którymi miałem styczność były naprawdę różne. Od cichych, zamkniętych w sobie po awanturnicze nastolatki, obrażone na cały świat. Zadziwiające jest to z jaką łatwością młodociani podopieczni opowiadali o swoich problemach, rodzinach... Dla przykładów:

- Proszę Pana, a ja nie kocham mojego taty. 
- Dlaczego tak mówisz?
- Bo umarł zanim się jeszcze urodziłam. Nie znam go i nie kocham.


- Proszę Pana, a skoro mój tata nie płaci alimentów to znaczy, że nie pójdzie do nieba? 


- Moja mama opowiadała, że jak prababcia umierała to z nieba zstąpił Duch Święty i ją udusił, by w spokoju odeszła. 


- Panie Pawle, a ile ma Pan dzieci?


          Było to ogromne doświadczenie, które wskazało w jak złym kierunku podążają kolejne pokolenia. Które pokazało, że dziecka nigdy nie wolno zostawiać bez opieki. Nauczyło mnie również, że najgorsze dzieci to są cudze dzieci. 

          Dla zainteresowanych, z kwestii czysto technicznych... Zarobek wychowawcy kolonii oscyluje w granicach 500 - 1000 zł za ok. dwutygodniowy turnus (Dżentelmeni, w końcu, nie rozmawiają o pieniądzach). Nie są to więc duże pieniądze. Pracy jest ogrom. Nie można liczyć na spokojny sen, chwilę wytchnienia, czas wolny. Cały czas coś się dzieje, a za dzieci jest się odpowiedzialnym 24 godziny na dobę. W nocy może zbudzić Cię płacz dziecka, któremu przyśnił się koszmar, bądź pukanie do drzwi wymiotującej dziewczynki. A jeśli myślicie, że grupkę 3-5 osób można puścić samemu na huśtawkę przed ośrodkiem to jesteście w ogromnym błędzie! 



          Warto było spróbować, warto było to przeżyć. Wysiłek i praca włożone w bycie wychowawcą kolonijnym nie są jednak wprost proporcjonalne do zarobków. Ale lepszy złamany grosz od całego, nieprawdaż? Jeśli jeszcze tam jesteście to dajcie znać jak tam wasz pierwszy miesiąc wakacji/lata. 


8 komentarzy:

  1. Witaj, fajnie, że nie marudzisz w kwestii zarobku, wszak doświadczenie - bezcenne. Twój wpis powinni także przeczytać ci wszyscy, którzy twierdzą, że nauczyciele jeżdżą na wycieczki szkolne dla swojej własnej frajdy za kasę rodziców... Muszę przyznać, że na pierwszej kolonii rzucili Cię na głęboką wodę! W tamtych stronach bywałam kiedyś: Babilon, Konarzyny, piękne jeziora, niemal dzika przyroda. Pozdrawiam:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli i Pan nie leniuchuje. To bardzo dobrze.
    Podziwiam za odwagę. Dołączyć do stada młodocianych i nie zostać rozszarpanym to już sporego rozmiaru wyczyn. Nie nagrodzony wysoką kwotą, tak, jak mówiłeś, ale doświadczeniem sporym.
    Praca oparta na kontakcie z ludźmi to jednak coś. Potrafi poszerzyć horyzonty i rozbudować teorie tworzone przez nas w samotności. W końcu każdy człowiek to pewna historia rzucająca swoje własne światło na nasze przekonania. [Klika w przerwie na herbatę.]

    OdpowiedzUsuń
  3. Praca z dziećmi to bardzo ciężka praca i bardzo odpowiedzialna. Szacun, że się zdecydowałeś i gratulacje, bo dałeś radę ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszę pomyśleć nad czymś takim, bo zaciekawił mnie Twój post. Chociaż praca z dziećmi to oczywiście duża odpowiedzialność, to jednak frajda też jest. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Byłam wychowawczynią, więc wiem, ile pracy. Przygotowywałam się wcześnie, aby uatrakcyjnić pobyt. Organizowałam wypady do kowala, na bacówkę, dzieci doiły owce i próbowały serów. W zieloną noc był marsz 3 km na ognisko. A programy artystyczne do tej pory przechowuję. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Też byłam w tym roku coś jakby wychowawcą kolonijnym tyle,że nie byłam do tego zupełnie przygotowana,bo nie mam takiego kursu. Ale na szczęście jakoś zapanowałam nad zgrają dzieci 10-12 lat.
    I tak właściwie to może takie doświadczenia naprawdę się przydają. Płaczące po nocach dzieci uczą jakiejś wrażliwości, wymiotujące przystosowania do ekstremalnych warunków...Dla niektórych to dobra lekcja przed byciem rodzicem.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie podoba się taka praca, połączenie pasji - wyjazdów, z zarobkiem. Teraz na pewno sobie na to nie pozwolę, może właśnie w maturalnej klasie. Ale wyznania dzieci, które przytoczyłeś, zaskoczyły mnie. Wymagają obycia. Bo co takiemu dziecku odpowiedzieć? Właśnie dlatego uważam, że ja osobiście trochę poczekam.^
    Pozdrawiam. KLIK

    OdpowiedzUsuń
  8. "Moja mama opowiadała, że jak prababcia umierała to z nieba zstąpił Duch Święty i ją udusił, by w spokoju odeszła" normalnie padłam... ze śmiechu. Co te ludzie opowiadają dzieciom.... szok! A tak na serio fajnie, że zrobiłeś ten kurs, ja żałuje że go sama nie zrobiłam. Dzięki temu, masz tyle dzieci, młodzieży pod sobą za którą odpowiadasz jakby nie było, to dużo zwiedzasz, podróżujesz. Świetna sprawa! powodzenia ;-)

    OdpowiedzUsuń